Gdy usłyszałam
o Jamesie A. Owenie i jego powieściach, od razu wiedziałam, że muszę je zdobyć.
Jednakże to pragnienie bardzo szybko zderzyło się z rzeczywistością, okazało
się bowiem, że książek tych nie ma już w regularnym obiegu i zdobycie ich
będzie nie lada wyzwaniem. Odwiedziłam
chyba każdą internetową księgarnię, serwis Allegro
stał się najprawdopodobniej najczęściej otwieraną stroną w mojej przeglądarce,
jednak serii nie odnalazłam.
Przypadek
sprawił, że cudem weszłam w posiadanie Kronik
Imaginarium Geographica i przekonałam się, że czasami warto polubić jakąś z
wyglądu bezsensowną stronę na Facebooku. Nigdy przecież nie wiadomo, co może w
sobie kryć.
Tu żyją smoki, jak i każda następna
część, przyciąga wzrok niezwykle piękną szatą graficzną, której czasami próżno
szukać w wielu pozycjach fantastyki. Autorem jej jest sam James A. Owen, który
zrobił także ilustracje do każdego rozdziału powieści, można więc rzec, że od
strony graficznej pisarz przygotował książkę w każdym calu. Widzimy statek
przedzierający się przez wzburzone morze oraz smoka, co ma bezpośredni związek
z fabułą powieści, a także pięknie wpompowaną ramkę dla tytułu z mapą w tle.
Gdy patrzy się na Tu żyją smoki, człowiek
nabiera ochoty na jak najszybsze zagłębienie się w treść i poznać historię,
jaka kryje się za tym osobliwym tytułem.
Światu ludzi i Archipelagowi Snów zagraża niebezpieczeństwo. Czy opiekunom Imaginarium Geographica – atlasu ziem istniejących w mitach, legendach i bajkach – uda się pokonać mroczne siły?
Początek szedł
mi bardzo szybko – dzięki pozytywnemu pierwszemu wrażeniu rozpalała mnie ciekawość,
toteż chłonęłam rozdział za rozdziałem. Niestety wartka akcja oraz mnogość
postaci w jednym miejscu z początku nieco mnie pogubiły, przez co odebrałam
fabułę jako delikatny chaos. Na szczęście, gdy na moment wszystko się
uspokoiło, uporządkowałam sobie każdego bohatera i od tamtego momentu dalsza
lektura nie sprawiała mi już żadnego problemu.
Pierwsze
skojarzenie, jakie nasunęło mi się podczas lektury, to baśń. Piękna, barwna,
wciągająca baśń zarówno dla najmłodszych, jak i trochę starszych. Gdy tylko
historia porwała mnie na dobre, odkryłam, że przeżywam przygody podobnie jak
postaci, jestem ciekawa kolejnego kroku – można wręcz rzec, że zaprzyjaźniłam
się z każdym z osobna. Aż chciało się być na pokładzie jednego ze Smoczych
Statków i podróżować po Archipelagu Snów wraz z Opiekunami Imaginarium
Geographica.
Znalazłam też
kilka minusów, które może dla innych nie będą mieć większego znaczenia, lecz
dla mnie wywarły większy wpływ, niż z reguły powinny. Otóż – opisy. Niestety
czasami odnosiłam wrażenie, że autor spieszył się z wydaniem powieści i nie
poświęcił więcej czasu na dopieszczenie kilku scen. Jeden z najważniejszych
wątków w historii opisał w kilku zdaniach, a następnie zakończył rozdział, co
przyjęłam z głośnym jękiem zawodu, liczyłam bowiem na barwny opis sytuacji. To
samo tyczy się samej wojny z siłami zła – podział drużyny głównych bohaterów i
opisanie ich wątków z osobna sprawił, że obraz walk, krwi, pożogi oraz śmierci
gdzieś po drodze się zatracił. Niby jest starcie dwóch stron, niby ktoś ginie,
a jednak nie odczuwam przy tym żadnych większych emocji, autor skupił się
bowiem na postaciach i ich zadaniach, a nie na tym, by należycie podkreślić
grozę tamtych chwil.
Przez całą
lekturę czułam, że James A. Owen skupia się bardziej na dialogach i rozwiązaniu
wątków, jakie sobie zaplanował, niż na porządnym opisaniu historii. Nadrabia
jednak wykreowaniem barwnego, niezwykle ciekawego świata, nie grzeszy
nietuzinkowymi pomysłami, a jego bohaterowie na długo zapadają w pamięć.
Na pierwszy plan
wysuwa się John – Opiekun Imaginarium Geographica. Autor zastosował dosyć
popularny chwyt: nasz bohater nie wybrał dla siebie takiego losu, z początku w
ogóle nie radzi sobie z powierzoną mu funkcją, jednak gdzieś po drodze, w
czasie przygód, odzyskuje wiarę we własne siły i okazuje się jednym z lepiej
zapowiadających się Opiekunów. Towarzyszą mu Jack oraz Charles, jednakże,
ponownie – autor nie za bardzo kładzie nacisk na dogłębnym przedstawieniu nam
postaci, a skupił się na czekających ich przygodach, toteż żaden z nich nie
wyróżnia się zbyt mocno na tle innych.
Najbardziej
barwną, zabawną oraz godną uwagi postacią jest Tummeler – wesoły borsuk marzący
o tym, by jego książka kucharska świetnie się sprzedawała. Na wojnę wyrusza z
naręczem babeczek jagodowych, a charakterystyczna mowa postaci sprawia, że nie
sposób go nie kochać. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że Tummeler jest
najlepiej skonstruowaną przez Owena postacią, reszta nie wybija się bowiem
przed szereg tak mocno jak rzeczony borsuk.
Przy okazji
bohaterów na pewno warto wspomnieć o Zimowym Królu – czarnym charakterze
historii. Każdy ma jakieś wymagania wobec złych bohaterów, niestety jednak
Zimowy Król nie jest tym, którego się godnie zapamięta. Jest bardzo… swojski i
choć nie wiadomo, jak by się starał pokazać, że ocieka mrokiem, dla mnie nie
był w żaden sposób straszny. To niedociągnięcie znów możemy podpiąć pod słabe
opisy i nadmierne skupienie się na przygodzie.
Zbliżając się
powoli ku zakończeniu, warto powiedzieć o najważniejszej rzeczy, która siedzi w
tej niepozornej książeczce – mamy mnóstwo nawiązań do mitologii greckiej, do
walijskich czy celtyckich podań, do Biblii, do najważniejszych powieści
przygodowych oraz fantastycznych, a także do niezwykle ważnych ludzi, którzy
mieli duży wpływ na naszą kulturę oraz społeczeństwo – nieznajomość ich może
skutkować nieco gorszym odbiorem fabuły, choć niekoniecznie. Ośmielę się rzec,
że ta książka jest dla osób starszych, które odnajdą w niej inne ulubione
postaci czy mity, lecz nawet ci najmłodsi odbiorcy z chęcią będą wracać do Tu żyją smoki, bowiem wizja niesamowitej
przygody jest bardzo kusząca. Na poznanie drugiego dna Kronik Imaginarium Geographica zawsze przyjdzie czas.
Nie bawiłam się
źle, czytając tę historię i rozpoczynając przygodę z całą serią, ale ubolewam,
że ogromny potencjał historii nie został do końca wykorzystany, choć
zakończenie z pewnością każdego zaskoczy. Myślę, że nikomu by nie
przeszkadzało, gdyby treść doczekała się dwustu czy trzystu stron więcej,
dzięki którym lepiej poznalibyśmy zarówno bohaterów, jak i barwne przygody
wesołej kompanii. Jednak nie narzekam zbyt mocno, mając to, co teraz – Tu żyją smoki to świetna, lekka lektura
na wolne, leniwe wieczory.
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz