„Niezgodna” Veronica Roth

  • 1


O Niezgodnej dowiedziałam się kilka miesięcy temu przy okazji polskiej premiery filmu w naszych kinach. Niestety był to okres przedmaturalny, nie miałam na nic czasu i zapomniałam o wszystkim na wiele tygodni. Dopiero niedawno udało mi się obejrzeć światowy hit i… zakochałam się. Przez tę miłość do pewnego aktora rozbudziła się we mnie ciekawość, jak wygląda oryginał w wykonaniu Veroniki Roth. Szybko odnalazłam trylogię na Allegro, zakupiłam, a później przystąpiłam do czytania pierwszego tomu.
I w tym momencie zaczęły się schody.
Altriuzm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) to pięć frakcji, na które podzielone jest społeczeństwo zbudowane na ruinach Chicago. Każdy szesnastolatek przechodzi test predyspozycji, a potem w krwawej ceremonii musi wybrać frakcję. Ten, kto nie pasuje do żadnej, zostaje uznany za bezfrakcyjnego i wykluczony. Ten, kto łączy cechy charakteru kilku frakcji, jest niezgodny – i musi być wyeliminowany…
Szesnastoletnia Beatrice dokonuje wyboru, który zaskoczy wszystkich, nawet ją samą. Porzuca Altruizm i swoją rodzinę, by jako Tris stać się twardą, niebezpieczną Nieustraszoną. Będzie musiała przejść brutalne szkolenie, zmierzyć się ze swoimi najgłębszymi lękami, nauczyć się ufać innym nowicjuszom i przekonać się, czy w nowym życiu, jakie wybrała, jest miejsce na miłość.
Tymczasem wybucha krwawa walka między frakcjami. A Tris ma tajemnicę, której musi strzec przed wszystkimi, bo wie, że jej odkrycie oznacza dla niej śmierć…
Ciężko pisze mi się tę recenzję, bo nie za bardzo wiem, od czego zacząć – tak dużo chcę powiedzieć na temat tej powieści. Zacznę więc od samej okładki, która w pierwotnej wersji bardzo mnie urzekła – nawiązuje do treści, ale nie razi mnóstwem szczegółów, po prostu zapada na dłużej w pamięć. Niestety oprócz ciekawego motywu mamy też całą masę poleceń, typowych przechwałek na temat niniejszej pozycji, co zapaliło czerwoną lampkę w głowie – to może być podpucha, niezły chwyt marketingowy. I tym w istocie jest – zadanie dla Public Relations, żeby książka się sprzedała i wszyscy mogli na tym zarobić.
Gdy zaczęłam czytać, już w pierwszym momencie poczułam lekki zgrzyt – wszystko napisane zostało w czasie teraźniejszym. Oczywiście nie uprzedziłam się od razu, wzmogło to jednak moją czujność, znam bowiem przypadki użycia innego czasu w narracji, by jakoś wybić się ponad przeciętność, jednak zabiegi te spełzały na niczym. Tak samo jest w tym przypadku – autorka może i zaskoczyła takim wyborem na przedstawienie historii, lecz nieumiejętność wykorzystania tego atutu sprawiła, że książka staje się dziełem bardzo przeciętnym. Świadczą o tym chociażby proste, krótkie zdania, które w pewnym momencie tak uważnego czytelnika jak ja zaczynają po prostu irytować. Nie ma tam oczywiście wypowiedzi typu „Wypiłam herbatę. Wstałam z krzesła. Wyszłam z pokoju.”, jednak momentami autorce niewiele brakuje do tego typu pisania. A skoro już jesteśmy przy zdaniach, to opisy w tej książce nie są zbyt bogate. Można więc rzec, że cała historia opiera się w dużej mierze na dialogach, zaś ja, jako fan wyobrażania sobie wszystkiego przy pomocy opisów, miałam bardzo ograniczone pole manewru.
Kolejnym zgrzytem w samym przedstawieniu historii było to, że autorka nieco nieumiejętnie buduje dialogi od strony technicznej. Momentami nie zaznaczała, kto mówi daną kwestię, zaś ja dwoiłam się i troiłam nad lekturą, by odgadnąć, kto powiedział którą kwestię, a tak być nie powinno. W pewnym momencie zaciekawienia Veroniką Roth i jej fenomenem dowiedziałam się, że jest zwykłą studentką, zaś ta trylogia to jej debiut – cóż, mogę rzec tylko jedno: widać! Nie wiem, czego uczą tam w Ameryce, ale odnoszę wrażenie, że na poziomie książek dla młodzieży nie wymagają od pisarza opisów, a po prostu dialogów i wątku miłosnego z nutką kryminału, żeby pozycja stała się bestsellerem.
Przyznam, że do tej recenzji przygotowałam się chyba najlepiej – zostałam zmuszona do pracy na książce zarówno polskiej, jak i angielskiej, by odnaleźć głupoty wydawnictwa oraz samej autorki. I chyba największym idiotyzmem, jaki stworzyła Veronica Roth, był ten podczas testu Beatrice, gdy musiała wybrać między nożem a… serem. I w tym momencie nasuwa się pytanie: co za idiota wybrałby ser, żeby udobruchać wielkiego, czarnego psa szczerzącego na Ciebie kły? W każdym razie na etapie strony szesnastej, bo na takowej jest ta perełka, nastąpił naprawdę głośny facepalm, a mój pies po prostu padłby ze śmiechu, gdybym chciała mu wcisnąć ser, żeby go udobruchać.
Jeśli chodzi o wydawnictwo, cóż… ktoś mógłby rzec, że jestem uprzedzona, jednak nie lubię Amber z wielu powodów, a to, co zrobiło z tą powieścią, zakrawa o skandal. Jeśli ma się w posiadaniu prawa do wydania światowego bestselleru, robi się wszystko, by książka wypadła jak najlepiej od strony wydawniczej. Niestety Amber postąpiło zupełnie odwrotnie – treść tak bardzo jest najeżona błędami, że ja z początku rozkładałam ręce i się dziwiłam, jakim cudem takie coś znalazło się w tekście, lecz później po prostu czytanie tego wszystkiego bardzo mi zbrzydło. Chyba najlepszym tego przykładem jest to:
„Is the water at the bottom or something?” – co zostało przetłumaczone w Amber jako: „A tam na dole jest woda w łazience?”
W tym momencie parsknęłam tak głośnym śmiechem, że chyba mnie pół wsi słyszało. Tak naprawdę tylko dla tej perełki poprosiłam ludzi z Twittera, by podesłali mi angielską wersję – chciałam przekonać się, czy to pomyłka tłumacza i nie myliłam się: tak rażący błąd znalazł się w światowym hicie.
Kolejnym jest cudowny przecinek: „Co on właściwie, wyprawia?”
I powiedzcie mi, czy powinniśmy to wydawnictwo traktować poważnie? W innych recenzjach możemy przeczytać też inne przykłady, ale oprócz tego, co ja sobie zanotowałam, mamy do czynienia z całym szeregiem literówek, powtórzeń, brakujących słów, nadmiarem przecinków lub ich brakiem, błędów w pisowni imion bohaterów i tym podobnych. To straszne, bo książka jest bardzo przeciętna, a dodatkowo wydawnictwo do reszty pogorszyło odbiór tej pozycji.
Nie daje mi spokoju fakt, że wszyscy porównują Niezgodną do Igrzysk Śmierci Suzanne Collins. Z mojego punktu widzenia ich wspólnym elementem jest jedynie fakt, że piszą powieści z gatunku dystopii. Mimo przeciętności historii obu pań Suzanne Collins wypada lepiej, ponieważ potrafiła w bardziej… brutalny sposób przedstawić nam problem społeczeństwa, a Veronika Roth próbuje to pokazać za pomocą strzelanin, krwi i zamiast oczekiwanego efektu otrzymujemy coś… zwykłego, co możemy zwalić pośrednio na brak dłuższych opisów.
Przyjrzyjmy się teraz bohaterom. Głównym narratorem jest Tris – bardzo idealna, cudowna dziewczyna, która, jak każdy pewnie zdążył się domyślić z samego opisu książki, jest niezgodna i musi to ukrywać przed wszystkimi. Co było bardzo oczywiste, zakochuje się w niesamowicie przystojnym (przynajmniej w filmie) instruktorze Nieustraszoności, oczywiście z wzajemnością, szybko zdobywa przyjaciół, a zarazem popleczników, ma swoich wrogów, jej rodzice także są owiani jakąś tajemnicą… Nie będę się zagłębiać w to zbyt mocno, jednak stwierdzam, że wybór narracji oraz brak lepszych opisów spowodował, że bohaterowie nie wyróżniają się jakoś – jedynie Cztery ma w sobie coś, co sprawia, że człowiek chce poczytać o sytuacjach z nim związanych. U mnie jednak ciekawość pojawiła się tylko dlatego, że najpierw obejrzałam film i miałam już jakieś wyobrażenie o nim i wiedziałam, czego oczekuję od jego postaci, lecz średni poziom całości sprawił, że srogo się zawiodłam.
Na sam koniec recenzji mogę rzec jedno – autorka miała naprawdę dobry pomysł. Niestety nie umiała go wykorzystać i wyszło coś, co posiada pełno dziur, błędów oraz niedociągnięć, jednak ludzie to kupili i zachwycają się bez reszty. Zastanawia mnie ten fenomen i będę chciała w najbliższym czasie przyjrzeć się mu bardzo dokładnie, lecz sądzę, że to też sprawka nieco wciągającej historii. Mimo tego wszystkiego, o czym pisałam powyżej, po prostu siedzisz i czytasz. Książkę pochłonęłam w półtora dnia z przerwą na sen, więc jak na pozycję bardzo średnią uważam, że chyba miała w sobie to coś, co sprawiło, że chciałam ją poznać do końca oraz sięgnąć po kolejne części.
Lektura dla tych, którzy… nawet nie wiem, komu mogę ją polecić, bo najchętniej bym nie polecała. Sądzę jednak, że skuszą się na nią te osoby, które same wolą się przekonać, czy te wszystkie niepochlebne recenzje są prawdziwe, czy może jednak przesadzone. Bardzo bym chciała, żeby to, co napisałam, było przesadą, bo pomysł posiadał potencjał, jednak taką mamy rzeczywistość.
5/10
Najważniejsze informacje Autor: Veronica Roth
Tłumaczenie: Daniel Zych
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 20 marca 2012
Tytuł oryginalny: Divergent
Seria/cykl: Niezgodna (tom 1)
Liczba stron:352
Kategoria: fantastyka, fantasy, science fiction
Zdjęcie okładki pochodzi ze strony www.lubimyczytac.pl

1 komentarz:

  1. Bardzo trafiona recenzja:) Co prawda z tym pomysłem... czy on był dobry? No nie wiem. Na pewno bardzo prosty i mało oryginalny. Podziwiam, że chciało Ci się porównywać do oryginału i podziwiam, że tyle tego paskudztwa wyłapałas :)

    OdpowiedzUsuń